23 listopada 2015

Wiewiórki


Na dobry początek ostatniego tygodnia listopada, mam dla Was oto bardzo rudy post, po brzegi wypełniony jednymi z naszych najukochańszych zwierzątek, czyli wiewiórkami. W długi weekend przed 11 listopada, wybraliśmy się do Warszawy, do tosiowej cioci, która mieszka tuż obok Lasu Bielańskiego. Jest to urocze miejsce (nie wnikam co tam się dzieje po zmroku), którego podstawową, jesienną cechą jest prawdziwa mnogość wiewiórek. Jak żyję nie widziałam tyle rudych kitek na raz, w jednym miejscu i to jeszcze tak nawykłych do ludzkiej obecności, że orzeszki brały wprost z naszych rąk. Nie tylko dla Tosi było to niezwykłe i fantastyczne przeżycie, także ja i mój małż byliśmy zachwyceni. Choć wybraliśmy się do lasku całkiem nieprzygotowani, bez jakichkolwiek orzechowych smakołyków, poratowano nas garścią włoskich przysmaków i nauczono jak przywoływać nimi wygłodniałe rudzielce (stukając orzechami o siebie). Piękne to, kiedy zupełnie obcy ludzie, widząc twoje nieogarnięcie, z czystej dobroci serca pomagają, żeby dziecię miało okazję zobaczyć jak wiewióra łapie orzecha i czmycha z nim pod drzewo, żeby sprawdzić, czy zawartość jest niewysuszona. To był dzień, w którym po raz pierwszy poczułam, że powolutku w powietrzu zaczyna unosić się zwiewna świąteczna aura.




Wiewióry to istne wariatki. Biegały po lesie dookoła nas jak szalone, a jak udało im się upolować jakiegoś orzeszka, uciekały pod drzewo, pukały w niego, oskrobywały i badały czy jest soczysty, po czym... zakopywały go w ziemi, tam gdzie stały. Myślę, że były już mocno objedzone tym, co dostawały od spacerowiczów, którymi o poranku obrodziło i chciały zgromadzić zapasy. Tylko czy one znajdą te pojedyncze orzeszki rozsiane po całym parku? Mówi się, że wiewiórki mają słabą pamięć i nie znajdują już swoich zmagazynowanych smakołyków, mnie się wydaje, że rude kitki wcale nie są takie głupie, po prostu ciężko im się czasem dostać zimą do skarbów jesieni. Przynajmniej dzięki temu przyczyniają się do rozsiewu drzew.



O, tu poniżej możecie zobaczyć jak przebiegły wiewiór po obadaniu orzecha zakopuje go pod liśćmi, a kawałek dalej jego wygłodniała koleżanka zjada swoją porcję od razu.





Niesamowicie oglądało nam się wiewiórcze pogonie, przy akompaniamencie wroniego krakania, gdyż wron w Lasku Bielańskim było prawie tyle co wiewiórek. W każdym razie rudewki ganiały się nieustannie, wojując o pierwszeństwo w zdobywaniu orzeszków. Walczyły też z wronami i nam dorosłym niesamowitej rozrywki dostarczyła obserwacja tych drobnych utarczek. Część wiewiórek skupiała się głównie na pozyskiwaniu jedzenia, reszta to były czystej krwi wojowniczki, które z impetem napadały na przebrzydłe ptaszyska. Ich skoki z drzewa na drzewo wyglądały zjawiskowo, podziwialiśmy oboje z małżem na jak duże odległości jest w stanie skoczyć tak małe zwierzątko. Tosię fascynowało głównie to, że można wiewiórce coś dać i ona to weźmie, była tym tak zaaferowana, że dantejskie sceny dziejące się w tle, zupełnie jej nie interesowały.




Niestety nie udało mi się żadnego skoku uwiecznić na filmie, ale mam dla Was krótką filmową relację z szaleńczego pościgu:


I na koniec mały bonus, ponieważ mamy w swoim książkowym zbiorku pewną małą, niepozorną i bardzo wiewiórczą książeczkę, w której zawarto bardzo ciepłą i mądrą historię. Jest idealna do opisania jej pokrótce w tym miejscu.


Księżycowa piłeczka opowiada historię dwóch bardzo samotnych i smutnych istot. Pierwszą jest granatowa, ponura piłeczka, którą nikt w przedszkolu nie chce się bawić, a drugą mała wiewióreczka Basia, której mama musiała iść do pracy i zostawić ją pod opieką przedszkolanki. Powiem szczerze, że obrazek z zapłakaną wiewiórką chwycił mnie za serce, choć w zasadzie nic niezwykłego w nim nie ma. Może to kwestia tego, że nie umiałabym w tej chwili oddać Tosi do żłobka, a gdybym musiała to zrobić, moja rozpacz byłaby zdecydowanie ciężka do przetrwania.



Basia znajduję ponurą piłeczkę i zauważa, że są tak samo smutne, postanawia więc, że pobawią się razem i może dzięki temu będzie im obu raźniej. Tak rodzi się przyjaźń, nagrodzona przez księżyc pięknymi, lśniącymi gwiazdami, które odtąd zdobią zarówno piłeczkę, jak i roześmiane oczy Basi.





Piękna, ciepła i bardzo prosta opowieść, którą Tosia każe sobie bardzo często czytać, identyfikując jednocześnie uczucia bohaterów, co bardzo mnie cieszy. Wie kiedy kto jest smutny, a kiedy wesoły, wie czym się te uczucia objawiają i jak je zidentyfikować. Bardzo lubię książeczki, które pomagają w trudnej nauce dotyczącej emocji, a ostatnio jest to u nas dość ważki temat. Tosia wkracza właśnie w ten moment swojego dzieciństwa, w którym po raz pierwszy doświadcza bardzo silnej potrzeby autonomii, a jednocześnie kompletnie nie wie jak poradzić sobie z uczuciami, które pojawiają się, gdy my musimy tę jej potrzebę nieco ukrócić. Wstępnie powiem, że u nas sprawdza się spokojne mówienie do małej, kiedy wpada w bardzo silną złość graniczącą z histerią, dopytywanie o co jej dokładnie chodzi, badanie tego co ona czuje. Jest nam dość łatwo, bo Tosia dużo mówi i sporo potrafi nam przekazać, zdaje sobie sprawę, że byłoby nam nieporównanie trudniej, gdyby wydawała z siebie jedynie monosylaby. Niemniej rozmowa, spokojny ton głosu i nieustanne przypominanie sobie, że dziecko nie radzi sobie z emocjami i nie robi nam awantury ze złośliwości czy krnąbrności, bardzo pomoże zarówno u mówiącego jak i niemówiącego dziecka. Ten sposób sprawdza się w większości domów i ten też sposób doradzają psychologowie. Myślę, że po Świętach, kiedy gorący czas minie i będę miała chwilę więcej, postaram się Wam bardziej przybliżyć teorie emocji dwulatka i napisać jak sobie radzić z napadami złości. Przede wszystkim jednak napiszę dlaczego uważam, że nie ma czegoś takiego jak słynny "bunt dwulatka". Stay tuned!

Wpis w ramach projektu Mały Przyrodnik:


Koniec psot!

2 komentarze:

  1. Oj... My też uwielbiamy wiewiórki... Często je spotykamy ale gdzieś w locie. Tylko raz udało mi się cyknąć jakieś fajne zdjęcie... Dlatego patrzę na Twoje i się zachwycam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Lasku Bielańskim było ich tak dużo i był tak odważne, że nacykałam sporo fotek, żałuję tylko, że nie udało się zrobić żadnego jak biorą orzeszka z ręki ^_^

      Usuń

Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się swoimi refleksjami :)